Mimo że w ten weekend pogoda nie dopisała i jak przystało na klasyczną zimę ostatnich lat zafundowała dodatnią temperaturę, porywisty wiatr oraz siąpiący deszcz, postanowiłem, że nawet to nie zatrzyma mnie w domu. W końcu nigdy pogoda nie była przeszkodą, aby się gdzieś wybrać. Tym razem postanowiłem, że na moim szlaku zamiast bunkrów czy odludnych leśnych ostępów, pojawią się dwory, pałace oraz inne nieco bardziej niż zazwyczaj cywilne lub nawet ucywilizowane obiekty. Zapraszam na wyprawę po północnych Mazurach, praktycznie aż po samą granicę z Obwodem Kaliningradzkim.
Ruszam na północ z Mrągowa, kilka kilometrów za Kętrzynem dojeżdżam do pierwszego punktu na swojej dzisiejszej trasie. Wpadam zobaczyć unikatowy zabytkowy wiatrak typu holenderskiego w Starej Różance. Niestety, pomimo że to bardzo interesujący zabytek techniki, można go zobaczyć jedynie z zewnątrz i to zza ogrodzenia, gdyż obecnie jest w rękach prywatnych i nie jest dostępny dla zwiedzających. Pomimo że powstał on gdzieś na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku, nadal prezentuje się okazale. Aż do lat siedemdziesiątych pełnił swoją pierwotną rolę, następnie zaadaptowano go na restaurację i hotel. Kto wie, może jeszcze kiedyś będzie cieszył turystów.
Pora pakować się ponownie do samochodu i ruszać dalej. Kolejny punkt na mapie to Skierki i powstały około 1900 roku dwór rodu von Schwerin. Niestety ten obiekt również możemy zwiedzić wyłącznie z zewnątrz, chyba że chcemy obcym ludziom wchodzić do mieszkań. Jak to bywało niezliczoną ilość razy, pruskie majątki na tych terenach po nastaniu cudownej ery komunizmu upaństwowiano i robiono w nich zazwyczaj czy to budynki administracyjne, czy to lokale mieszkalne dla okolicznych PGRów lub spółdzielni. Nie inaczej było w tym przypadku. Obecnie w budynku znajdują się lokale mieszkalne, a jego wyglądowi bliżej do kamienicy w jakiejś wielkomiejskiej mordowni, niż do pięknego majątku z początku dwudziestego wieku. Szkoda, ale co zrobić? Podczas tego wyjazdu takich miejsc będzie zdecydowanie więcej.
Ruszamy dalej, kierunek Rodele i przepiękny pałac rodu von Alvensleben. Majątek w Rodelach należał również do wspomnianych już tutaj von Schwerinów, jednak został prezentem ślubnym. Nowożeńcy w dwa lata postawili tutaj przepiękny pałac i od 1861 roku mogli się cieszyć urokami okolicy. Obiekt należał do 1943 roku do rodu Alvenslebenów, a po porażce III Rzeszy w 1945 roku przeszedł pod zarząd okolicznego PGRu, który urządził tutaj biura i lokale mieszkalne. Na szczęście o obiekt dbano, a co za tym idzie, jego dzisiejszy stan jest wyjątkowo dobry. Niestety po raz kolejny pozostaje nam jedynie nacieszyć wzrok zza ogrodzenia, gdyż od 2001 roku pałac należy do prywatnego właściciela i na jego teren nie ma wstępu. Pałac zobaczony, jedziemy dalej.
Dojeżdżamy do pierwszego z dwóch głównych punktów dzisiejszej wyprawy. Z niewielkiego wzgórza w Barcianach wita nas majestatyczny zamek krzyżacki. Jeszcze zanim na tutejszych terenach zagościli Krzyżacy, w tym miejscu we wczesnym średniowieczu istniał gród. Również oni docenili walory strategiczne tego miejsca i kontynuowali tradycję grodów w tym miejscu, jednak w miarę upływu czasu odkryto, iż drewniane grody czy strażnice przestały się sprawdzać i tak oto w 1380 roku rozpoczęto budowę zamku w obecnym kształcie. Zamek przez wiele lat pełnił rozmaite funkcje, aż w końcu w 1842 roku trafił w ręce prywatne i znajdował się w nich aż do końca Drugiej Wojny Światowej. A co stało się z nim po niej? Co tu zagościło? Tak, zgadliście… PGR. Zaadaptowano obiekt na biura i magazyny i stan ten trwał aż do końca komuny w Polsce. Od 2001 roku obiekt jest w rękach prywatnych i sądząc po tablicach informacyjnych oraz materiałach budowlanych jest remontowany… aczkolwiek przez kilka ostatnich lat nie widać żadnych postępów w remoncie i stan obiektu się w ogóle nie zmienia. Faktem pozostaje to, że nie możemy zwiedzić go w środku, jednak nawet z zewnątrz robi on ogromne wrażenie. Majestatyczne mury zachowane w bardzo dobrym stanie wznoszące się na planie prostokąta o wymiarach 55x58 metrów, wieże, sucha fosa. Naprawdę wygląda to całkiem nieźle i aż szkoda, że nie można wejść na dziedziniec i zwiedzić kaplicy, refektarza oraz wszystkich innych pomieszczeń.
Zamek zobaczony… w drogę. Docieramy do miejscowości Kolkiejmy, w której trafiamy na dwukondygnacyjny dworek z 1902 roku, który wybudowany został z inicjatywy Georga Sigfrida. Niestety obecnie dworek nie wygląda imponującą, a porozrzucane wszędzie materiały budowlane oraz przylegające do niego drewniane rusztowania, mogłyby świadczyć o trwającej rewitalizacji. Nic bardziej mylnego, prace tutaj wybitnie nie idą i już od jakiegoś czasu stan obiektu w ogóle się nie zmienia. W okolicy znajduje się jeszcze jeden interesujący obiekt, a mianowicie dwór w Skandławkach pochodzący z 1844 roku, jednak nie udało mi się do niego dotrzeć… ba, nawet nie próbowałem. Padający deszcz oraz polna droga rozjeżdżona ciągnikami i innym sprzętem rolniczym to niezbyt wymarzona trasa dla samochodu osobowego. Jednak nic straconego, na pewno będę w te okolice wracał jeszcze nie raz, to i o Skandławki zahaczę, aby ten dwór jednak zobaczyć. Ruszamy dalej.
Kierujemy się do Skandawy, aby zobaczyć nieczynny zabytkowy dworzec kolejowy. Jadąc tutaj, ocieramy się praktycznie o granicę, o czym przypominają nam bardzo często znaki na poboczu drogi z informacją Granica Państwa i podanym dystansem, który z minuty na minutę się kurczy. Dworzec znajduje się w linii prostej jakieś pięć kilometrów od granicy z Rosją. Dworcowy budynek z przełomu XIX i XX wieku nie prezentuje się okazale, pomimo wpisu do rejestru zabytków. Cóż począć, odkąd dworzec nie jest używany, biegnącą tędy linią kolejową kursują jedynie pociągi towarowe do Obwodu Kaliningradzkiego, nie ma się kto obiektem zająć i nie ma kto o niego zadbać, choć tak do końca budynek opuszczony nie jest. Z racji bliskości granicy oraz sąsiedztwa linii kolejowej znajduje się tutaj oddział Straży Granicznej, jednak zajmuje on zaledwie niewielką część tego obiektu. Tak czy inaczej, warto było tu po drodze zajechać, aby pstryknąć kilka fotek i nabrać apetytu, na kolejną z głównych atrakcji tego wyjazdu, do której właśnie ruszamy.
Kierunek Silginy i wspaniały, jednakże bardzo zrujnowany pałac z 1836 roku, który w latach 1937-1945 należał do NSDAP, które urządziło w nim ośrodek szkoleniowy dla Hitlerjugend, a potem dom starców. Po wojnie obiekt przejął PGR, a w jego wnętrzach stworzono ośrodek kolonijny dla dzieci, które tym razem witały się nieco inaczej niż niedawni lokatorzy i nie musieli aż tak wysoko zadzierać rąk w geście powitania. Pomimo że planowano w tym obiekcie stworzyć Ośrodek Przyjaźni Polsko-Niemieckiej i nawet podjęto wysiłki, aby obiekt wyremontować po potężnym wybuchu butli gazowej w latach siedemdziesiątych, nie udało się tego dokonać i od 1994 roku prace zostały wstrzymane, a budynek na dobre porzucono. Obecnie jego stan jest opłakany i naprawdę trzeba być ostrożnym, penetrując jego wnętrza. Na nasze nieszczęście nie można wdrapać się na wyższe kondygnacje i zwiedzanie pozostaje nam ograniczyć do parteru oraz niektórych części piwnicy. Nawet w obecnym stanie majestatyczny gmach stojący w parku nad rzeką Liwną robi wrażenie. Przeżyłem zwiedzanie, żadna cegła nie spadła na głowę, nigdzie nie wpadłem, łamiąc nogi, więc pora ruszać dalej.
Docieram do miejsca, po którym nie spodziewałem się zbyt wiele i miło się rozczarowałem. Czarny koń wyprawy, Prosna i ruiny pałacu von Eulenburgów, który w obecnym kształcie zaczął powstawać w 1667 roku, przez co jest najstarszym z dziś odwiedzanych obiektów, nie licząc zamku w Barcianach. Zarówno pałac, jak i jego okolice ewoluowały przez stulecia, aż w dziewiętnastym wieku przyjął ostateczną formę w widocznym do dziś neogotyckim stylu. Niestety jak to w przypadku większości okolicznych obiektów, czas nie obszedł się z pałacem w Prosnej łaskawie. Tym razem to nie rabunkowa i bezmyślna polityka ówczesnych polskich władz, nie dewastacja przez PGRy, nie szabrownicy, a „wyzwalający” nas radzieccy żołnierze zadbali o to, aby pałac nie prezentował się zbyt okazale. Stacjonujący tutaj Rosjanie w latach 1945-1946 rozgrabili i zniszczyli praktycznie wszystko. Opuszczając pałac, pozostawili go zniszczonego w ponad pięćdziesięciu procentach. Na nieszczęście Prosnej, PGR który przejął ten teren w zarząd po odejściu Rosjan, nie przykładał zbytnio wagi do pałacu i zarówno on, jaki i wszystkie pozostałe w okolicy zabytkowe budynki z roku na rok popadały i dalej popadają w ruinę. Wizyta tutaj to genialne przeżycie. Trochę pobłądzicie, ale w końcu dotrzecie na miejsce. Bez problemu wejdziecie do pozostałości pałacu i będziecie mogli zwiedzić go wszerz i wzdłuż. Jest on w opłakanym stanie, więc trzeba uważać, gdzie się stawia stopy, ale przechadzka po tych ruinach rekompensuje ryzyko wpadnięcia w jakąś dziurę. Szkoda tylko, że nie można wspiąć się na rozpadającą się wieżę. Cóż, pozostał mały niedosyt związany z wieżą i rozciągającymi się z niej widokami, ale pora o tym zapomnieć i ruszać w kolejne miejsce.
Kilkanaście minut jazdy i docieramy do pałacu rodu von Donhoff w Drogoszach. Pałac w mniej więcej niezmienionej formie istnieje w tym miejscu od początków osiemnastego wieku i aż do końca Drugiej Wojny Światowej pozostawał w rękach krewnych rodu von Donhoff. Co ciekawe pomimo przetaczającej się przez tereny ówczesnych Prus wojny, pałac praktycznie nie ucierpiał podczas wojny, a u jej schyłku w 1945 roku mieściła się tu nawet siedziba NKWD. Co innego zaraz po wojnie. Pałac nie miał przez kilka lat właścicieli, więc większość wartościowych rzeczy została rozkradziona, a pałac podupadł, jednak znalazł się zbawca, Ośrodek Postępu Rolniczego, który w tych pięknych wnętrzach w latach 1954-1991 szkolił między innymi traktorzystów. Od 1993 roku pałac przechodzi z rąk do rąk prywatnych właścicieli i żaden z nich nie ma albo wizji, albo chęci, albo pieniędzy, aby przywrócić dawny blask. Obiekt wygląda imponującą i nawet za zgodą właścicieli można wejść na teren majątku i zwiedzić wnętrza, w tym podziemne krypty tutaj się mieszczące, jednak jeszcze kilkanaście lat takiego marazmu i obiekt popadnie w ruinę. Mnie dane było niestety zobaczyć go tylko z zewnątrz, z racji wczesnej pory zwiedzania, nie udało mi się zastać właścicieli, którzy pozwoliliby zobaczyć, jak obiekt prezentuje się w środku. Trudno, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Ruszam pomału w kierunku domu, a po drodze czeka jeszcze jeden ostatni punkt na szlaku, o który muszę zahaczyć.
Kilka kilometrów na południe znajduje się miejscowość Równina Górna, a w niej dwór z 1889 roku. Majątek od przełomu XIX i XX wieku należał do rodziny Hahlweg i liczył ponad 400 hektarów, jednak przyszła wojna, a po niej przyszło co…? Tak, zgadza się, PGR. W dworze urządzono biura i lokale mieszkalne dla pracowników. Ta nasza piękna powojenna nacjonalizacja. Żaden dworek i pałacyk nie mógł pozostać architektoniczną perełką, bo jeszcze ktoś by się na niego połaszczył, a jeszcze nie daj Boże, jacyś spadkobiercy chcieliby go odzyskać. Po zakończeniu komuny dwór przeszedł w ręce prywatne i obecnie nie dzieje się tutaj zupełnie nic. Budynek zamknięty i zabezpieczony, okoliczny park zaniedbany i zarośnięty, więc standard. Najpierw kupujemy architektoniczną perełkę z historią, a potem pozwalamy jej niszczeć. Nawet wpis obiektu do rejestru zabytków nie pomaga. Takie coś powinno być karane. Niestety nic na to nie poradzę, więc oglądam dworek i park, wsiadam w samochód i ruszam do mety dzisiejszej wyprawy.
Taka runda po nieco odmiennych dla mnie obiektach niż zazwyczaj uświadomiła mi, ilu jeszcze rzeczy na Mazurach nie widziałem i z pewnością jeszcze takie wypady będę sobie organizował. W końcu jest tu takich miejsc setki, jak nie tysiące. Na pewno nie zabraknie mi miejsc do zobaczenia, o ile tylko chęci mnie nie opuszczą, bo z każdym takim obiektem krwawi mi serce. Rozumiem lata wojenne i zniszczenia od walk lub dewastację i rozkradanie dóbr w obliczu nieopisanej powojennej biedy. Rozumiem nacjonalizację i PGRy, w końcu taki był ustrój, ale nie rozumiem, jak w dzisiejszych czasach można takie obiekty wystawiać na sprzedaż i oddawać za bezcen ludziom, którzy nawet nie próbują o nie zadbać i pozwalają znikać z powierzchni ziemi. Pomimo tego, dalej będę jeździł i fotografował takie miejsca, aby kiedyś móc wrócić, chociaż do zdjęć, gdy po części odwiedzanych przeze mnie miejsc nie będzie już śladu.
Do zobaczenia na szlaku!
#turystyka #turysta #wypoczynek #aktywnywypoczynek #podróżowanie #travel #hiking #trekking #trip #podróże #adventure #przygoda #podróżnik #wyprawa #schron #bunkier #drugawojnaświatowe #IIWW #mazury #prusywschodnie #barciany #drogosze #równinagórna #prosna #silginy #skandawa #kolkiejmy #rodele #skierki #stararóżanka