Kilka lat mnie tu nie było, więc kiedy nadszedł czas na urlop, decyzja mogła być tylko jedna. Pakuję graty i ruszam eksplorować MRU. Oprócz przedzierania się przez tutejsze chaszcze i bagna, na trasie nie mogło zabraknąć również atrakcji typowo turystycznych. Nie mogłem sobie odmówić kolejnej wizyty na Pętli Boryszyńskiej i zwiedzenia ponownie podziemnej trasy.
Pomimo licznych obostrzeń nałożonych na Niemcy po przegranej Pierwszej Wojnie Światowej, udało im się w dwudziestoleciu międzywojennym „niepostrzeżenie” osiągnąć istne mistrzostwo w tworzeniu przeróżnych umocnień i fortyfikacji. Przygotowując się już w latach trzydziestych do tego, co miało u ich schyłku rozpętać się na świecie, Niemcy postanowili wzmocnić nieco swoje granice, szczególnie te na wschodzie. Według wielu historyków początek wojny nie miał wcale wyglądać tak, jak wyglądał. Nadrzędnym celem Niemiec było wyeliminowanie swojego głównego europejskiego rywala na kontynencie, Francji. Problemem jednak był sojusznik Francji graniczący z Niemcami od wschodu, Polska. Szykując plany ataku na Francję, Niemcy liczyli się z natychmiastową zbrojną odpowiedzią Polaków, w związku z czym postanowili umocnić swoje wschodnie rubieże, a szczególnie potencjalny kierunek ataku ze wschodu na Berlin. Tym oto sposobem została „zamknięta” Brama Lubuska, powstał Front Ufortyfikowany Łuku Odry – Warty, znany dzisiaj nieco szerzej jako Międzyrzecki Rejon Umocniony. Strach pomyśleć, jakie potężne byłyby te umocnienia, gdyby Hitlerowi nie zmieniła się po raz kolejny wizja i nie nakazał w 1938 roku przerwania prac i przeniesienia całego budowlano-militarnego wysiłku na umocnienie swojej zachodniej flanki. Jednym z nigdy niedokończonych elementów MRU były baterie pancerne, których tutaj ewidentnie w późniejszych latach wojny brakowało. Całe MRU naszpikowane jest po dzień dzisiejszy setkami przeróżnych schronów, umocnień, ma ponad 30km podziemnych tuneli, kwater i magazynów, jednak brakuje tego jednego kluczowego elementu, który ewentualnie mógłby przeciwstawić się nacierającej Armii Czerwonej, umocnień dla artylerii dużych kalibrów. Jednym z obiektów, który miał ów lukę zapełnić, była nigdy niedokończona bateria nr 5, której zapleczem miały być podziemia i umocnienia potocznie zwane Pętlą Boryszyńską. Gdyby udało się w tym miejscu to wszystko dokończyć, bateria mogłaby bez zaopatrzenia z zewnątrz funkcjonować kilka, jak nie kilkanaście tygodni oddając przeszło 27000 strzałów ze swoich dział. Losy wojny potoczyły się jednak inaczej, MRU nigdy w 100% nie zostało dokończone, a jego rola w odpieraniu szturmu na III Rzeszę ograniczyła się jedynie do marginalnej. Co prawda na niektórych grupach warownych walki trwały prawie miesiąc, ale były to sporadyczne przypadki. Większość MRU obsadzona była przez niedoświadczone rezerwy Volkssturmu, które w żadne sposób nie mogły się równać z ówczesną potęgą bezwzględnej Armii Czerwonej. Tak zwany Ostwall został przez Niemców praktycznie porzucony jako linia obrony i wszystkie jednostki prezentujące jakąkolwiek realną wartość bojową umocniły swoje pozycje na ostatniej przed Berlinem pozycji obronnej, wzgórzach Seelow. O ironio, schrony MRU doznały większych obrażeń od ćwiczebnych strzałów stacjonujących tu i mających poligon Rosjan, niż podczas drugowojennych walk.
Na Pętli nie byłem już ze trzy lata, więc nie mogłem się doczekać kolejnej wizyty. Niby to samo, niby nadal tunele… co z tego? Nadal dostarczają tyle samo radości, co za pierwszym razem. Zanim dotarłem na Pętlę miałem na trasie jeszcze kilka rzeczy do zobaczenia, jednak nabrałem takiego tempa, że wylądowałem na miejscu godzinę przed czasem, jak się później okazało, był to strzał w dziesiątkę. Najpierw posiedzieliśmy godzinkę i porozmawialiśmy o umocnieniach, turystyce militarnej, ciekawych rzeczach w regionie, zostałem poczęstowany kawą i nim się zorientowałem, zleciała grubo ponad godzina. Tłumów tego dnia nie było, ale nie mogłem sobie odpuścić wizyty w podziemiach, więc niewielką grupą ruszyliśmy na krótką trasę. Czas zleciał w mgnieniu oka. Wspaniałe konstrukcje majestatycznie stoją już od ponad osiemdziesięciu lat i na 100% będą stały nadal, gdy właśnie powstające bloki nowego budownictwa będą się rozpadały. W środku oprócz samych tuneli znajdziecie kilka pomieszczeń, w których odtworzono warunki, w jakich żyli i pełnili służbę żołnierze, niewielką salę konferencyjną, w której możecie zorganizować na przykład imprezę firmową, dworce kolei podziemnej oraz rzucicie sobie od wewnątrz okiem na niedokończone stanowiska ogniowe baterii artyleryjskiej. Oczywiście trasa nie przebiegała w ciszy, cały czas ciekawostkami zasypywał mnie Pan Tadeusz, przewodnik. Po wyjściu z tuneli, gdy już chciałem ruszać dalej, zostałem przechwycony przez szefową i zaproszony ponownie na kawę i ciastko z nietoperzem, jednym z symboli Pętli, z racji funkcjonującego w tutejszych podziemiach rezerwatu nietoperzy. Kontynuowaliśmy przez dobre dwie godziny rozmowy o umocnieniach, atrakcjach regionu oraz o tym, jak niestety w naszym kraju niewdzięcznym zadaniem jest opieka nad takimi miejscami. Jakie wymagania są stawiane przed właścicielami, jak kuriozalne potrafią być decyzje urzędników, jak trudne jest pogodzenie podziemnej turystyki z dobrem tutejszego rezerwatu oraz o tym, jak wszelkie tego typu prywatne inicjatywy nie mogą liczyć na jakiekolwiek wsparcie samorządów czy urzędów. Nie pierwszy raz się z tym spotykam, ale mając na uwadze dobro turystów, pamięć o naszej historii oraz nie ukrywajmy pieniądze dla lokalnych biznesów, które turyści zostawiają, oczekiwałbym od urzędników może nie tyle wsparcia, bo to może i dla nich zbyt wiele i lepiej przeznaczyć środki na swoje premie, ale chciałbym dożyć kiedyś chwili, kiedy urzędnicy zrozumieją, że skoro nie mają zamiaru pomagać, to może chociaż nie będą przeszkadzać. Fascynuje mnie w tym wszystkim jedno, że mając taką turystyczną perełkę, jaką jest MRU, które przyciąga setki tysięcy zwiedzających, nie robi się nic, aby zadbać o całokształt tej linii umocnień i przyciągnąć jeszcze większe rzesze turystów. Mamy z jednej strony imponującą trasę w Pniewie, które należy do gminy, z drugiej mamy nie mniej imponujący obiekt w Boryszynie, którego nikt praktycznie nie wspiera. Dodatkowo mamy setki innych porozrzucanych w okolicy umocnień, które gdyby nie pasjonaci, to z pewnością już dawno popadłyby w zapomnienie. Ten region przy odrobinie zaangażowania, dobrej woli oraz jakiegokolwiek zmysłu biznesowego samorządowców, mógłby bez problemu konkurować z Normandią czy Linią Maginota. Miałem na Pętli spędzić może ze dwie godzinki, spędziłem pół dnia i był to dzień wyjątkowy. Niestety w końcu musiałem się pożegnać i ruszyć dalej w leśne ostępy w poszukiwaniu pozostałości po Drugiej Wojnie Światowej.
Odwiedzając MRU, zawsze wyjeżdżam z uśmiechem na twarzy. Nie inaczej było tym razem po wizycie na Pętli Boryszyńskiej, pomimo czasami ciężkich tematów, które poruszaliśmy podczas naszych rozmów. Tym, co mnie zawsze tu fascynuje, to masa przesympatycznych ludzi, którzy podzielają tę samą pasję, co ja. Bez wątpienia to nie ostatnia wizyta na MRU i na Pętli, i obyśmy mieli okazję się znowu spotkać za jakiś czas w tym samym gronie, tym bardziej że te rejony lubuskiego raczej nie pozwolą się nudzić, nawet gdybyśmy spędzili tu kilka miesięcy. Wspaniałe umocnienia, dziesiątki innych zabytków i atrakcji, grubo ponad 500 przepięknych jezior, wspaniała przyroda oraz cisza i spokój. Czy można sobie wyobrazić lepsze miejsce na podładowanie baterii?
Do zobaczenia na szlaku!
#turystyka #turysta #wypoczynek #aktywnywypoczynek #podróżowanie #travel #hiking #trekking #trip #podróże #adventure #przygoda #podróżnik #wyprawa #lubuskie #mru #pętlaboryszyńska #drugawojnaświatowa #IIWW